Nawet w najśmielszych oczekiwaniach poprzedzających plany przełomu roku nie spodziewałem się, że zimę będę spędzał w miejscu, które dotąd kojarzyłem z letnim wypoczynkiem w cieniu drzew oliwnych.
Cała wyprawa odbyła się w rekordowym tempie bez zbędnej zwłoki….! Często tak bywa w moich podróżach: pomysł, akcja i już jestem na szlaku….. Powiem szczerze, że byłem trochę zaskoczony ale co tam- nie pierwszy, nie ostatni raz. Często robię coś, co z punktu widzenia zdroworozsądkowca, nie ma sensu.
Po mrozach panujących w kraju, perspektywa spędzenia kilku tygodni w łagodnym śródziemnomorskim klimacie brzmiała bardzo ciekawie. Szybkie pakowanie niezbędnych rzeczy i nawet się nie spostrzegłem kiedy byliśmy na granicy… Kolejne etapy przebiegały podobnie szybko i nawet nie odkodowałem jak mijaliśmy kolejne odcinki autostradowe i kolejne państwa…. Wreszcie granica i koniec raju pod nazwą Unia Europejska. Dalej już tylko Bałkany a dokładnie sprawę ujmując- Chorwacja. Kraj wakacyjnego wypoczynku naszych rodaków. Jak mawiają sami Chorwaci- "Polacy to ludzie, którzy zaraz po zawierusze wojennej pojawili się na wypoczynku jako jedni z pierwszych i tak zostało do dziś."
Sami rozumiecie- mamy też cegiełkę w tworzeniu tego raju turystycznego. Jednak Chorwacja zimą to nie to samo…. Ruch zdecydowanie mniejszy, piękne zapachy już nie takie intensywne… a i to palące w lecie słońce już też inne….. Można więcej zwiedzić, nie trzeba stać w korkach na magistrali adriatyckiej… etc. Na pierwszy nocleg jaki zaplanowaliśmy podczas podróży tradycyjnie wybraliśmy Vukmanicki Cerovac. Któż z osób podróżujących z www.orebic.com.pl nie zna Mary- zacnej Chorwatki, która niczym cyborg zawsze jest gotowa zadbać o strudzonych podróżą wędrowców. Obserwując wielokrotnie jej pracę zastanawiam się czy to jest pasja czy…..?! Nie, nie, zdecydowanie pasja! . Nie znam osoby, która mogłaby wykonywać te wszystkie rzeczy należące do jej obowiązków z musu….. U Mary po wielu kilometrach w trasie prśut, oliwki, wino, rakija….. smakują jak prawdziwy rarytas, na który wielu czeka okrągły rok. My z racji wykonywanej (chciałem napisać pracy) pasji... dostąpiliśmy zaszczytu kosztowania owych rarytasów częściej. Ale pamiętamy czasy kiedy na samą myśl o diecie bałkańskiej ślinka sama pchała się do ust.
Następnego dnia postanowiliśmy sprawdzić co ciekawego pojawiło się w muzeum wojskowym w Karlovacu… a tak naprawdę odbyć sobie małą wycieczkę między wojskowym ciężkim sprzętem, który fascynuje chyba wszystkich małych-dużych chłopców.
Ruszamy w trasę dalej- kierunek Zadar, rzut oka na te wszystkie piękne miejsca, których na raz człowiek nie jest w stanie zwiedzić mając nawet miesiąc czasu. By dotrzeć do kolejnego przystanku w Trogirze. Ileż można na temat tego pięknego miasta opowiadzać… Mojej żonie zawsze kojarzy się z pięknym zapachem i niesamowitym klimatem, mnie jednak zauroczyła starówka. Są miejsca, które odwiedza się wielokrotnie i nie są w stanie człowieka znudzić. Do takowych należy właśnie Trogir. Niestety sprawy, które nas przygnały na Bałkany nie pozwalają zostać tutaj dłużej niż kilka godzin.. W myśl starego powiedzenia: "co dobre szybko się kończy", ruszamy dalej.
Teraz postanowiliśmy przemieścić się na południe. Można było wybrać dwie drogi: jedno rozwiązanie to autostrada, jednak my ruszyliśmy starą magistralą licząc na to, że w zimie będzie spokojniej…. i było... choć wcale nie tak jak się spodziewaliśmy bo jednak tubylcy muszą się gdzieś poruszać. Dalej mijaliśmy Split, Omis, Makarska, Podgora, Gradac, Ploce, Metkovic, Ston…… no i cel naszej wyprawy- Orebić. Wszędzie dobrze ale w domu najlepiej…. Tak trochę żartobliwie, ale z odrobiną prawdy, zwykliśmy sobie opowiadać przekraczając magiczną przełęcz z cudna serpentyną, prowadzącą do miasta kapitanów. Nigdy nie byliśmy tutaj w zimie i poza informacją o średnich temperaturach ze stycznia i lutego nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Mieszkańcy Orebića już inni…. Wypoczęci, spokojniejsi , czuje się tam atmosferę ładowania akumulatorów przed następnym sezonem. Prace budowlane i konserwacyjne trwają prawie wszędzie jednak w iście bałkańskim stylu. Życie płynie spokojnie, tak, jak to w standardowym, małym miasteczku na polskiej prowincji. Temperatury panujące- raczej wiosenne, choć wszyscy mówią, że w tym roku powietrze jakieś wyjątkowo mroźne. Dla nas, zostawiających okowy mrozu 1500 km za sobą, 10-13 stopni w słoneczny dzień to prawdziwa wiosenna aura! Zima została za nami z momentem przekroczenia najdłuższego chorwackiego tunelu. I coś w tym jest. Śnieg i zima przed wjazdem- słońce i ciepełko po wyjeździe... niesamowite wrażenie. Po raz kolejny natura zaskakuje i pokazuje nam jak mali i bezsilni jesteśmy wobec jej praw. Ale wracam do naszego pobytu w mieście kapitanów.
Niestety nie cieszyliśmy się błogim letnim klimatem długo….. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy wstając rano zobaczyliśmy mgłę i jakąś dziwną, znajomą białą poświatę…. Dzień wcześniej wypiliśmy sporo dalmackiego wina do kolacji, ale byliśmy pewni, że nie było go aż tak wiele, żeby bolała głowa a na pewno nie tyle, żeby mieć halucynacje! Po chwili zdziwienia dotarło do nas, że za oknem, za którym dotąd gościło cudne słońce południowej Dalmacji zawitał dziadzia mróz z gwardią śnieżynek.... zdumienie było tym większe, że po chwili w ramach żartu dowiedzieliśmy się, że wszyscy znajomi podejrzewają nas o przemyt ….. niskotemperaturowych emigrantów. Dopełnieniem były informacje, że jako jedyni na całym Peljesacu mamy zimowe opony,
że w wyniku klęski żywiołowej dzieci nie poszły do szkoły, nie kursowały samochody z pieczywem, śmieciarki zatrzymały się w środku Orebića, a autobusy w ogóle nie. Koszmar (czy jak mawiają Chorwaci- KATASTROFA! ), uwierzcie mi mógłbym długo wymieniać.
Paraliż był największy od 50-ciu lat, a 80-cio letni, rdzenni mieszkańcy nie widzieli takiej ilości śniegu nigdy.
Widok czapy śniegu na owocujących właśnie pomarańczach, cytrynach i mandarynkach wyglądał komicznie. Żółciutkie cytryny w bieli śniegu…… och, pomieszanie z poplątaniem…. Telewizja trąbiła nadal o kryzysie. Policja pozamykała drogi, ani w prawo ani w lewo.
Całe szczęście sytuacja nie trwała długo i śniegi ustąpiły miejsca lokalnym oblodzeniom, by za dzień, może dwa, wszystko wróciło do dalmackiej normy. Pozostały w pamięci tylko fikuśne rzeźby, które były wytworem fantazji dzieciarni, wykorzystującej na maxa czas wolny od zajęć. Tematyka dowolna, co tam komu w duszy gra -maluchy lepiły bałwany a dorośli…… nie, nie, myślę, że nie powinienem w takim miejscu niektórych rzeźb opisywać. Niech zostaną niedopowiedziane i rozbudzają fantazję czytających.
Przygoda piękna, którą będę wspominał jeszcze długo. Wszystko skończyło się fantastyczne, a chwile, które przeżyliśmy z naszymi chorwackimi przyjaciółmi jeszcze wiele razy będą przebiegały nam przez pamięć, nie tylko przy okazji oglądania zdjęć zaśnieżonych drzew cytrusowych.
Tak sobie jeszcze myślę, że nawet osławiona peka w zimie smakowała inaczej ….. nie wiem… może w tym roku trzeba będzie ponowić eksperyment, żeby utwierdzić się w tym przekonaniu niesamowitości wydarzeń, których byliśmy uczestnikami podczas sławetnej Orebiciowskiej zimy Anno Domini 2009?
Polecam wszystkim zimowe wypady na Bałkany. Jakże wiele może nas tam zastać ciekawostek wie pewnie tylko Wielki Jadran... ale może i w nadchodzącym roku uchyli rąbka tajemnicy i pokaże jakie niesamowitości kryje półwysep który przyciąga jak magnes…. nie tylko w lecie... ma się rozumieć.
Pozdrawiam ze szlaku turystycznego- Artur Bilewski.